Fot. Materiały dystrybutora

„Ale… dlaczego??” to najczęstsze pytanie, które można było usłyszeć od widzów wychodzących z seansów najnowszego filmu Michaela Franco.

Enigmatyczny Sundown zafascynował swoją niejednoznacznością. Pełna niedopowiedzeń, nie do końca sprecyzowanych motywacji i mgliście zarysowanych warstw znaczeniowych fabuła dla krytyków stała się wyzwaniem odcyfrowania ukrytego przesłania filmu. Wielu odważnie podjęło więc rękawicę proponując szereg bardzo różnorodnych (czasem sprzecznych ze sobą nawzajem) interpretacji. Pośród nich najczęściej pojawiały się odczytania filmu jako obrazu klasowych, etnicznych czy ekonomicznych nierówności; rozprawy o wszechobecności przemocy, a także psychologicznego studium niszczących mechanizmów depresji. Pomimo niekwestionowanej trafności wielu z powyższych interpretacji najbardziej intrygujące jest jednak to, że tak naprawdę żadna z nich nie rozwiązuje filmowej enigmy całkowicie. Za każdym razem pozostaje coś, co do zaproponowanego odczytania nie pasuje, co burzy misternie skonstruowaną przez krytyków interpretację. Chwilami zdaje się wręcz, że reżyser celowo umieścił w filmie narracyjne pułapki czy mylące odbiorcę tropy, by sprowadzić na ziemię zbyt pewnych siebie interpretatorów. Mimo to dołączę do grona śmiałków i pozwolę sobie dołożyć własną cegiełkę do prób odpowiedzi na pytanie, czym jest tytułowe chowające się za horyzontem ekranu słońce.

Fot. Materiały dystrybutora

Eliptyczna i oszczędnie dawkująca informacje o bohaterach narracja rozpoczyna się w momencie, gdy Brytyjczyk Neil (w tej roli Tim Roth) odpoczywa wraz z rodziną w luksusowym hotelu w Acapulco w Meksyku. Wakacje przerywa jednak telefon z wiadomością o krytycznym stanie zdrowia matki Alice (Charlotte Gainsbourg). Cała czwórka wyrusza więc na lotnisko, by wrócić do Anglii wcześniej. Na miejscu okazuje się jednak, że Neil zapomniał wziąć paszportu. Alice z dwójką nastoletnich dzieci wsiada więc do samolotu, a Neil zostaje w Meksyku, by odnaleźć pozostawiony paszport. Ale, niespodziewanie, zamiast do hotelu kroki swe kieruje… na miejską plażę w Acapulco. Gdzie, z piwem w ręku, siada na plastikowym krzesełku wpatrując się w ocean…

Choć do głowy cisną się pytania o motywacje jego działań (a raczej ich brak), reżyser stroni od udzielenia jakichkolwiek prostych odpowiedzi. Spośród ułamków minimalistyczne prowadzonej narracji stopniowo udaje się odtworzyć wygląd świata, który na rzecz plażowego krzesełka Neil zdecydował się porzucić. Ponieważ do przeprowadzenia tej interpretacji konieczne będzie ujawnienie kilku kluczowych przewrotek fabularnych – do dalszej lektury zapraszam tych, którzy film mieli okazję obejrzeć lub nie boją się spoilerów. Pozostałym polecam seans w Kinie U-jazdowski.

Początkowo łatwo wziąć Neila za męża Alice oraz ojca dwójki wypoczywających wraz z nimi nastolatków. Wydaje się więc, że zostawia on przeżywającą żałobę żonę i zamiast wspierać ją w cierpieniu czy pomóc w organizacji pogrzebu, opala się na plaży, a nawet nawiązuje romans z przypadkowo poznaną dziewczyną z okolicy, ignorując telefony coraz bardziej zaniepokojonej jego nieobecnością żony. Trudno, rzecz jasna, odnaleźć zrozumienie dla tego rodzaju zachowania.

Ale wtedy reżyser decyduje się podsunąć nam, niby mimochodem, jakże znaczący element fabularnej układanki i precyzuje układ rodzinnych relacji. Neil to w rzeczywistości nie mąż, lecz brat Alice oraz wujek jej dzieci. Wobec tego umierająca w Anglii kobieta to także jego matka. Ta powtarzająca się kilkukrotnie w filmie zmiana perspektywy zmusza widza do każdorazowego wycofywania się z możliwych hipotez na temat kierujących Neilem motywacji. Czy to możliwe, by był aż tak skrajnym egoistą, który po prostu nie chce przerywać wakacyjnego wypoczynku? Jeśli tak, to dlaczego zamieszkuje w przypadkowym, dość obskurnym hotelu, a nie wraca do pozostawionego luksusu? Gdy telefony nie przynoszą efektu, członkowie rodziny kolejno wracają, by zadać mu te same pytania. Dlaczego nie chce wrócić do domu? Czy uprzejma obojętność, z jaką zdaje się ich traktować, to maska – sposób na ukrycie trudnych emocji czy wręcz przeciwnie – prawdziwa twarz bohatera, który z jakichś powodów wszelkie emocje (a wraz z nimi wolę do życia) utracił?

Fot. Materiały dystrybutora

Odpowiedzi kryją się w uważnej obserwacji tak oszczędnie zarysowanego w filmie świata. Świata, w którym Neil nie potrafi się odnaleźć. Dowiadujemy się, że to jego siostra prowadzi przejęty po matce, przynoszący ogromne zyski biznes rzeźniczy. Spełnia się więc w roli zawodowej, a także jako matka nastoletnich dzieci. Co niezwykle istotne, nie otrzymujemy jednak żadnej informacji o ich o ojcu a jej (najpewniej byłym?) partnerze. W sytuacji śmierci i rozważań szczegółów pogrzebu nikt nie wspomina również męża zmarłej matki. Mężczyźni w rodzinie Neila są więc całkowicie nieobecni. Nie padają ich imiona. Nie wiemy, czy żyją. Czy zachowano po nich dobre czy złe wspomnienia. Jak gdyby nigdy nie istnieli. Zamiast tego obserwujemy świat kobiet. To one rządzą w rodzinie i w biznesie. Miejsce Neila jest gdzieś z boku. Nie dowiadujemy się niczego na temat pozostawionej przez niego pracy, nowopoznanej dziewczynie zwierza się, że nie założył własnej rodziny. Jawi się jako człowiek całkowicie pozbawiony jakichkolwiek planów, marzeń czy ambicji. Wykorzeniony i zrezygnowany. Bez celu i roli, w której mógłby się realizować. Niesprawczy. Przezroczysty. „No dobrze, ale gdzie tu problem?” – zapytają zwolennicy modnego dziś zacierania międzypłciowych definicji – „Jeśli kobiety odnajdują się w tych stereotypowo męskich rolach, a mężczyzna woli pozostać bierny, komu miałaby dziać się krzywda?”.

Okazuje się, że w tym systemie wszyscy tracą. Sytuacja kryzysowa ujawnia potrzebę powrotu do tradycyjnych ról społecznych. Gdy spada na nie cios, kobiety gwałtownie rozglądają się za wsparciem i obroną. Do Neila przybywają całe „pielgrzymki” członków rodziny (kobiet i młodzieży) w nadziei na pomoc, racjonalne decyzje i działania. Oczekują, że okaże siłę, że zawalczy, by rodzinę uratować. Czyli, że zachowa się…po męsku.

Tylko kiedy i jak miał się Neil tego nauczyć? Kogo miał obserwować, na kim się wzorować? Nieobecny ojciec, kobiety u sterów, materialny dobrobyt, żadnych wymagań, żadnych trudności, które trzeba pokonać…Ożywiany jedynie wątłą strużką miłości do siostrzeńców, unosił się na fali, nawet nie próbując pływać. Współczuje więc cierpiącym, ale zupełnie nie potrafi temu cierpieniu zaradzić. Może tylko biernie obserwować następujące po sobie się tragedie.

Współczesny wzorzec mężczyzny w rzeczywistości meksykańskiej, z której pochodzi i którą opisuje reżyser, nie wygląda lepiej. Tu również biznes (choć w zupełnie innej skali) prowadzą kobiety. Jedna z nich w zaawansowanej ciąży, ale bez mężczyzny obok. Mężczyźni z Acapulco pracują jako kelnerzy czy taksówkarze, ale często kradną, oszukują i zabijają. Michel Franco tak bowiem zarysowuje proporcje: widzimy setki przestępców w zatłoczonych więzieniach. Jesteśmy świadkami zbrodni, która nie robi na tłumie plażowiczów większego wrażenia. Czyli – stykają się z nią na co dzień.

Diagnoza Franco nie jest wesoła. Pogubiliśmy się w rolach społecznych. Dodatkowo pogoń za zyskiem sprawia, że napełniamy ciała niezdrowym jedzeniem. Fortuna pozyskana na sieci rzeźni, obecność żywych i martwych świń w spectrum bohatera i fotografowanie otyłych Meksykanów dopełnia katastroficznego obrazu świata.

Remedium na zło jest miłość, która rodzi się i próbuje przetrwać. Może mogłaby odrodzić dawny model rodziny? Może byłaby zdolna przywrócić światu porządek, a bohaterowi sens życia?

Pytania te pozostają w nas długo po seansie. To pytania otwarte.

Fot. Materiały dystrybutora

Przewrotny tytuł filmu, oznaczający tyle co „zmierzch” wydaje się więc być metaforą pogrążającej się w kryzysie męskości, która zanika, stając się swym własnym zaprzeczeniem. Nie głośno, nie triumfalnie zatrzaskując z hukiem drzwi. Ale biernie – w atmosferze ciszy i rezygnacji. Przy delikatnym szumie fal i pokrzykiwaniu mew z oddali. Powoli chowając się za horyzontem.

Czy jest jeszcze szansa wyrwania się z marazmu plastikowego krzesełka i odzyskania utraconej siły? Według reżysera owa niemoc rozprzestrzenia się niczym złośliwy nowotwór. By przeżyć, leczenie podjąć należy natychmiast. Pozostaje tylko pytanie, czy jesteśmy na nie gotowi?

Klara Da Costa

Kierowniczka kina i kuratorka programu filmowego Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, krytyk filmowy, absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach w Instytucie Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Ciências da Comunicação na Universidade Autónoma w Lizbonie, autorka cyklu wideoesejów filmoznawczo-kulturowych realizowanego dla MKiDN, bywalczyni i współpracowniczka festiwali filmowych w Polsce i na świecie, współpracowała z kinem Kijów w Krakowie, obecnie prowadzi edukacyjno-kinofilski cykl „Klub filmowy OD-JAZD” w kinie U-jazdowski (we współpracy z Filmoteką Narodową).
Pozostało 80% tekstu