Kino czyli ruch. W odróżnieniu od fotografii czy malarstwa, rolą kinematografii od zawsze była rejestracja zmiany – zapis pewnego ciągu wydarzeń ułożonych w wybranej przez twórców kolejności. Nieprzypadkowo, to wykrzykiwane na planie filmowym hasło „akcja!”, rozpoczyna pracę nad kolejnym ujęciem. To akcja stworzyła kino, ale z czasem zaczęli pojawiać się twórcy, którzy tę rozkręconą maszynę ruchu zdecydowali się… zatrzymać. A nawet nie tyle zatrzymać, co znacznie spowolnić jej rozpędzone obroty. Szalony pęd życia zastępując spokojną przechadzką. Emocjonujące wydarzenia podmieniając na kontemplacyjną obserwację. Stawiając na atmosferę zamiast działania. Trwanie zamiast akcji.

Filmowy neomodernizm (ang. slow cinema) jak nazwano tego rodzaju kino, szybko podzielił widzów znajdując niszę swych admiratorów, wyznawców tradycyjnego modelu kina pozostawiając zaś nieufnymi. Jednak przychodzą momenty, przy których to właśnie tempo slow okazuje się najbardziej adekwatną formą przekazu. Szczególnie, gdy napięcie pomiędzy ruchem a spoczynkiem stanowi centralny temat dzieła. Z pewnością rozumiał to reżyser filmowy Tsai Ming-Liang decydując się na stworzenie audiowizualnej wystawy Une quête, którą od 25 listopada obejrzeć możemy w paryskim Centre Pompidou.

Tsai Ming-Liang choć określany dziś jako jeden z najważniejszych twórców tzw. Tajwańskiej Nowej Fali, w rzeczywistości urodził się i wychował w Malezji, którą opuścił dopiero wyjeżdżając na studia do stolicy Tajwanu. Według wielu odbiorców tworzonych przez Tsai Ming-Lianga filmów, to właśnie owo tożsamościowe rozbicie stało się podstawowym wyznacznikiem tematów przeważających w całej jego twórczości, wśród których na pierwszy plan wybija się poczucie braku przynależności jako źródło samotności i zagubienia. W swych nagradzanych na całym świecie filmach (nagrody odbierał już zarówno w Cannes, Wenecji i Berlinie) reżyser czerpie z tradycji twórców kina europejskiego, takich jak Antonioni czy Truffaut, jednocześnie kontynuując wątki i motywy charakterystyczne dla kina azjatyckiego kręgu kulturowego.

Zdj. K. Pawlicka

Tę unikalną mieszankę odnaleźć możemy także na prezentowanej w Paryżu wystawie. Oto widz otoczony zostaje przez kilka ustawionych pod różnymi kątami ekranów, na których wyświetlane są specjalnie zrealizowane przez reżysera filmy. Towarzyszące ekranom lustra nadają wrażenie całkowitego zanurzenia w prezentowanym świecie, niemalże stania się jego częścią. Pozostaje więc tylko usiąść przed jednym z ekranów i zagłębić się w opowiadanej przez twórców historii. Każdy z dziewięciu ukazywanych na wystawie filmów przedstawia tybetańskiego mnicha z ogoloną głową, ubranego w czerwoną szatę, który boso przemierza różne przestrzenie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że spacer mnicha odbywa się w niezwykle wolnym tempie. Każde uniesienie, przesunięcie stopy w powietrzu, a potem ustawienie jej w kolejnym punkcie zajmuje dobre kilkadziesiąt sekund.

Powolny marsz odbywa się w różnych przestrzeniach – kilkukrotnie są to ulice współczesnego Paryża. Dookoła widać mijających go przechodniów, przejeżdżające samochody czy rowerzystów. Większość z nich mija mnicha w pośpiechu, czasem na moment ktoś przystanie by przyjrzeć się osobliwemu piechurowi, ale nie na długo, bo przecież każdemu gdzieś się spieszy. I to właśnie ów unikalny kontrast postaci tkwiącej niemalże w bezruchu, a jednak wytrwale posuwającej się do przodu, w zestawieniu z pędzącym dookoła światem staje się punktem wyjścia do niezwykle inspirujących przemyśleń.

Z początku zaczynamy się bowiem niecierpliwić – ile jeszcze przyjdzie nam czekać na moment, w którym mnich osiągnie swój cel? Dlaczego tu właściwie nic się nie dzieje? Jednak nieco dłuższa obserwacja stopniowo zaczyna owocować całkowitą zmianą perspektywy. Skupienie na postaci w czerwonej szacie oraz uważne studium każdego z wykonywanych przez niego gestów, ogniskuje orientację widza na jego postać. I kilka kroków później to właśnie tempo mnicha zaczyna wydawać się tym właściwym, a świat dookoła zdaje się uwieziony w bezsensowym wyścigu. Z powolnego piechura emanuje bowiem spokój i stabilność. Skupienie na chwili obecnej, na ruchach własnego ciała, na cierpliwym i niestrudzonym zbliżaniu się do ustalonego celu. Bez rozproszenia i bez zawahania. Porządek wobec chaosu. Spokój wobec rozedrgania. Spowolnienie wobec pośpiechu. Ale jednocześnie całkowite osamotnienie. Obserwacja kolejnych minut marszu to już nie oczekiwanie na żywszą akcję, ale chłonięcie unikalnej atmosfery. Wstęp do pewnego rodzaju medytacji.

Do jakich refleksji doprowadzą nas powolne kroki mnicha? Na właściwy tor interpretacji nakierować może przytoczona przy wejściu na wystawę wypowiedź reżysera na temat pandemii, która na pewien czas zatrzymała nas w szalonym pędzie życia. Podczas gdy świat ponownie pogrążył się w codziennym wyścigu, warto jest wrócić i przypomnieć sobie tamte chwile. Nie kolejne statystyki zachorowań i pandemicznych obostrzeń, ale właśnie ten moment zatrzymania. Pustki. Oczyszczenia. Bo tylko przystając, uda nam się usłyszeć i poczuć to, co na co dzień stłumiłby gwar miliona wydarzeń i spraw do załatwienia.

Zdj. K. Pawlicka

Podczas jednego z filmów mnich maszeruje obok budynku, w którego oknie widać fragment kuchni z ustawionym na gazie garnkiem. Z naczynia dobiega dźwięk charakterystycznego pykania. W krótkim opisie czytamy, że jest to dźwięk maszyny do gotowania ryżu, który reżyser zapamiętał jako dźwięk towarzyszący chwili śmierci swojej matki. Idąc w zwolnionym tempie można więc usłyszeć i zobaczyć więcej. Uzyskać dostęp do tego, co kryje się wewnątrz. Do nieprzepracowanych traum z przeszłości, ale także do pięknych, kształtujących nas wspomnień, które w chwilach trudności mogłyby dać siłę, by iść dalej przed siebie.

Nie ulega wątpliwości, że wielka pandemiczna pauza wielu z nas zmusiła do konfrontacji z rzeczami, z którymi wcale konfrontować się nie chcieliśmy. Ale jak przekonuje Tsai Ming-Liang właśnie owa konfrontacja jest dla nas wszystkich potrzebna. A może nawet konieczna. I choć ładnie brzmiące hasło slow life pozornie wydaje się jedynie płytkim sloganem rodem z instagramowych filtrów, to właśnie ono okazać się może ratunkiem dla współczesnego świata. Pewnie ciekawie byłoby sprawdzić, ilu odwiedzających wystawę widzów powolny marsz mnicha zainspirował do przemyśleń na temat chwili obecnej. Na temat kierunku i celu naszej wędrówki. Bo przecież w codziennym biegu, na sprawy te nie starcza już czasu.

Zdj. K. Pawlicka

Tytuł wystawy – francuskie une quete tłumaczyć możemy jako poszukiwanie, zadanie, ale i misję. Obserwując maszerującą postać łatwo więc zacząć zastanawiać się nad istotą własnych poszukiwań. Czym jest nasza wędrówka? Z jaką misją idziemy przez życie? Zadajmy sobie te pytania wkraczając w 2023 rok. Spokojnym, cierpliwym i jak najwolniejszym krokiem.


Promo shot: Journey to the West (2014), reż. Tsai Ming-liang

Klara Da Costa

Kierowniczka kina i kuratorka programu filmowego Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, krytyk filmowy, absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach w Instytucie Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Ciências da Comunicação na Universidade Autónoma w Lizbonie, autorka cyklu wideoesejów filmoznawczo-kulturowych realizowanego dla MKiDN, bywalczyni i współpracowniczka festiwali filmowych w Polsce i na świecie, współpracowała z kinem Kijów w Krakowie, obecnie prowadzi edukacyjno-kinofilski cykl „Klub filmowy OD-JAZD” w kinie U-jazdowski (we współpracy z Filmoteką Narodową).
Pozostało 80% tekstu